Kamienie po świeżym deszczu przejrzyste
- lśnią w stopach przechodniów nieznacznie uniesione.
Już blisko wieczór.
Iluż ludzi przenika w głąb drzwi otwieranych z łoskotem
- iluż topnieje od światła w głębi okien?
Już wieczór.
Ściana ludzka co czas jakiś otwiera się twarzą przechodnia
- potem okien przenoszą ją światła na inne miejsce opodal
- zwężona, rozszerzana co chwilę.
Jednaka.
Wzrok wyrywa się ledwo z jej mroku.
Łatwa.
A ja ci powiadam, że to tyłku twój wzrok dostrzega ludzi tak słabo,
kiedy płyną za falą neonu.
Właściwie odsłania ich to,
co najbardziej ukryte w nich i czego żaden nie wypala płomień.
A kiedy przymkniesz oczy,
przestrzeń znowu się staje pełniejsza wprost niepojętych treści
- oto ludzi rozsuwa się mrok,
kołysząc w sobie tę dobroć,
którą - milcząc - sycisz się z nich wszystkich,
którą - krzycząc - rozbijasz w proch.
Nie, nie - to nie jesteście wy tylko - a jeśli nawet wy,
tedy obecność wasza nie tylko trwa, lecz objawia -
Byle oczy otworzyć inaczej,
otworzyć inaczej niż zwykle
I nie zapomnieć widzenia, którym wówczas wzrok
się napawał.
Gdy otworzysz oczy w głębi fali