PARAFIA POSTOLISKA                      NUMER RACHUNKU BANKOWEGO 30124056311111001048075892
Felietony

Grzech przeciwko Duchowi Świętemu


 

Jezus począł się z Ducha Świętego. Narodził się z Maryi za “sprawą” Ducha Świętego. Kiedy przyjmował chrzest od Jana Duch Święty zstąpił z nieba na Niego. To Duch Święty wyprowadził Jezusa na pustynię. W swoich naukach Jezus wyraźnie podkreślał, że “pożyteczne jest ” Jego odejście, bo tylko pod tym warunkiem zostanie zesłany na ludzi Duch Święty. Na górze przemienienia Duch Święty znowu dał dowód, że jest jedno z Jezusem. Kiedy Jezus umiera oddaje Ducha, sam umiera, żeby dać życie w Duchu Świętym. Wreszcie Kościół rodzi się z Ducha, który zstępuje na apostołów w dniu Pięćdziesiątnicy. Bluźnierstwem przeciwko Duchowi Świętemu jest więc mówienie, że Jezus działa przez diabła, że duch Jezusa jest duchem nieczystym, że Kościół nie jest założony przez Boga, ale przez szatana. To bluźnierstwo jest tak okrutne, że nie tylko zamyka na Boga, ale uznaje, że Bóg działa pod wpływem szatana. Dlatego grzech i bluźnierstwo przeciwko Duchowi Świętemu nie będą odpuszczone. Jak to się dzieje, że człowiek może posunąć się aż tak daleko, żeby bluźnić i grzeszyć przeciw Duchowi Świętemu? W Ewangelii Jezus mówi wyraźnie o dwóch etapach drogi do takie zatracenia. Pierwszy etap to brak wewnętrznej spójności, jakaś sprzeczność w nas, w naszym życiu i w naszym działaniu. To są te wszystkie sytuacje, kiedy z jednej strony deklarujemy wiarę, a z drugiej godzimy się na rzeczy diabelskie. W takim wewnętrznie sprzecznym domu jedne pokoiki są wysprzątane dla Pana Boga, a inne zarezerwowane dla złego ducha i grzechu. Cała nasza praca wewnętrzna jest wysiłkiem zjednoczenia wszystkiego w Chrystusie, doprowadzenia siebie do możliwie najpełniejszej komunii z Panem. Kiedy te sprzeczności są długotrwale, kiedy bardzo długo godzimy się na grzech i zło w naszym domu zaczyna się drugi etap - wiązania się ze złem. Jezus uczy o domu, którego gospodarz jest związany przez złodzieja i ograbiany ze swoich własności. Diabeł nas wiąże i zniewala. Okrada nas z wolności we własnym domu. Stajemy się niewolnikami nie tylko grzechu, ale własnych namiętności, ludzkich opinii, niezdrowych relacji, intryg, kłamstw i wszelkich nieczystości. Te zniewolenia są czasem tak silne, aż do opętania. I właśnie zniewolony i opętany człowiek zaczyna bluźnić przeciwko Duchowi Świętemu, dobro zaczyna widzieć jako zło, miłość jako naiwność, wierność jako głupotę, nieczystość jako najsłuszniejszą realizację swoich pragnień, zabijanie jako sposób na życie, sakramenty jak inwazję na swoją niezależność, Kościół jako dzieło szatana. Wszystko wywrócone do góry nogami! U św. Marka to uczeni w Piśmie zarzucają Jezusowi, że działa przez Belzebuba. U św. Łukasza i Mateusza to “niektórzy ludzie” bluźnią przeciwko duchowi Jezusa. U tych dwóch ostatnich te zarzuty wobec Jezusa są związane z uzdrowieniem człowieka niewidomego i niemego. Rzeczywiście, trzeba być ślepym, żeby w Jezusie nie widzieć miłości, prawdy i dobra i posądzać Go o zło. Diabelskie zniewolenie można też rozpoznać w całkowitej blokadzie na modlitwę, na rozmowę z Bogiem. Są ludzie, którym diabeł odbiera umiejętność rozmawiania z Bogiem. Na szczęście ani wewnętrzne sprzeczności, ani zniewolenia nie muszą prowadzić do bluźnierstw przeciwko Duchowi Świętemu. Zawsze można obmyć swoje oczy, otworzyć usta, żeby zobaczyć Pana i zacząć z Nim rozmawiać. A On ma moc pokonać szatana, rozwiązać jego węzły i uczynić nas wolnymi i spójnymi ludźmi. A wszystko to dzięki Duchowi Świętemu i w Jego mocy.

 

 

NACZYNIE UFNOŚCI

Ufam. Choć chciałbym ufać jeszcze więcej. Nie wiem, czy starczy mi tej mojej ufności, żeby spokojnie iść przez życie z niewzruszoną pewnością Bożego Miłosierdzia? Jezus pouczał Faustynę, że "łaski z Jego Miłosierdzia czerpie się jednym naczyniem, a nim jest ufność". Jeśli w czymś mam za dużo ufności, to w zaufaniu sobie i światu. Stanowczo za dużo ufam swoim możliwościom i stanowczo za dużo ufam ludzkim układom.

Najważniejszy układ mojego życia to ten, który ciągle zawieram z Jezusem. Wbrew osobistym deklaracjom o ufności w Bogu, ciągle stawiam na ludzkie środki i ziemskie możliwości. Nawet czasem w kapłaństwie boję się wszystko postawić na Jezusie. Tak, jakby Jezus miał nie dać sobie rady ze współczesnym światem! Jakby nie miał siły przepchnąć się z tylnych siedzeń na pierwsze miejsca!

Ufność to jednak coś zupełnie innego niż pewność siebie. Człowiek pewny siebie nie potrzebuje ufać, bo on jest bez reszty przekonany w swój własny sukces i własne możliwości. Wielkość ufności jest wprost proporcjonalna do mojego poczucia nędzy i grzeszności. Myślałem, że to starość rodzi w człowieku coraz większe poczucie grzechu, a tymczasem to właśnie coraz większa ufność w Bogu sprawia, że czujemy się większymi grzesznikami. Im bliżej jesteśmy światła tym bardziej widzimy swoje brudy. Im bardziej oddalamy się od światła tym bardziej wydaje nam się, że jesteśmy czyści i sprawiedliwi.

Paradoksalnie, duchowy postęp nie daje nam komfortu nieskazitelności, ale ukazuje nam naszą nędzę. Jeśli z każdym dniem czuję się lepszy, bardziej bezgrzeszny i doskonalszy, jeśli z każdym dniem czuję się coraz bardziej skuteczny i utwierdzony we własnej nieomylności to znaczy, że zamiast wchodzić na szczyt zaczynam się z niego staczać.

Jezus mówi bowiem: "im większa nędza, tym większe ma prawo do miłosierdzia mojego"; "im większy grzesznik, tym większe ma prawo do miłosierdzia mojego"; " jestem hojniejszy dla grzeszników, niżeli dla sprawiedliwych".

Miłosierdzie Boże jest jak oddział intensywnej terapii, gdzie jest miejsce dla największych nędzników, gdzie udziela się najpierw pomocy tym, których rozdziera ból i świadomość własnej grzeszności. Bez przyznania się do tego bólu, można umrzeć na zawał grzechów i nie skorzystać z uzdrawiającej mocy Bożego Miłosierdzia. Bezwzględnym warunkiem czerpania z Bożego Miłosierdzia jest odczucie własnej nędzy i grzeszności. Częstą chorobą księdza jest utrata tego poczucia. Za mało czujemy się nędzni a za często mamy przekonanie o własnej wyjątkowości. Jesteśmy wrażliwi i zdenerwowani na cudze grzechy a często ślepi na własne. Znieczulenie na własną nędzę i grzeszność osłabia naszą ufność w Bogu a zwiększa zadufanie w sobie. Wiem, że to jest czasem największą blokadą w kapłańskim sercu na jego otwarcie się na Boże Miłosierdzie. Kapłan, który nie czuje się nędznikiem i największym grzesznikiem ze wszystkich grzeszników nie jest świadkiem Bożego Miłosierdzia. Bo o Bożym Miłosierdziu może świadczyć tylko ten, który sam doświadczył miłosierdzia. Jezus zapewnia Faustynę: "największa nędza duszy nie zapala mnie gniewem, ale się wzrusza Serce Moje dla niej miłosierdziem wielkim".


Siedem próśb Benedykta XVI do Polaków

Patrzyłem na wychodzącego z Pałacu Apostolskiego Papieża i płakałem... Podniósł mnie swoim uśmiechem, oczami pełnymi wiary, niewinnością białej szaty. Wielka chwila. Wzruszenie i nadzieja. Ostatnia lekcja Benedykta XVI: "Pan jest naszą siłą. Pokora naszą bronią". To był wielki pontyfikat. Benedykt XVI pozostawił w sumieniach tysięcy ludzi Boży strumień światła.

"Módlcie się za mnie, żebym nie bał się wilków, które przychodzą do owczarni Chrystusowej" – prosił na początku swojego pontyfikatu. Wilki kąsały przez cały okres jego służby Bogu i Kościołowi. Kąsały wyjątkowo podle i z nadzwyczaj szaleńczą furią. Cóż, Benedykt XVI rozpoczął walkę z "terrorem relatywizmu".

„Szerzy się na nowo nietolerancja – to całkiem wyraźne. Istnieją ustalone normy myślenia, które mają być narzucone wszystkim. Są one ogłaszane w formie tak zwanej negatywnej tolerancji. Dobrym przykładem jest stwierdzenie, że z powodu negatywnej tolerancji nie może być znaku krzyża w budynkach publicznych. W gruncie rzeczy przeżywamy w ten sposób zniesienie tolerancji, gdyż oznacza to, że religia, że wiara chrześcijańska nie może wyrażać się w sposób widzialny. Gdy na przykład w imię tolerancji chce zmusić się do tego, by zmienił swoje poglądy na temat homoseksualizmu czy święceń kobiet, to znaczy, że Kościół nie może już zachować swojej tożsamości, i że jakaś abstrakcyjna negatywna religia, staje się tyrańską normą, za którą musi podążać każdy. (…) W rzeczywistości jednak rozwój ten coraz wyraźniej prowadzi do nietolerancyjnego roszczenia nowej religii, która ogłasza pretensje do powszechnej obowiązywalności” - przestrzegał Benedykt XVI w wywiadzie rzece „Światłość świata”.

Polskę i Polaków ukochał mocno. Kiedy pod koniec 2005 r. do Watykanu przybyli polscy biskupi z wizytą ad limina apostolorum, Ojciec Święty przekonywał: "Polska otrzymała od poprzednich pokoleń bogate dziedzictwo kulturowe oparte na wartościach chrześcijańskich. Z takim dziedzictwem weszła do Unii Europejskiej. Wobec nasilającego się procesu sekularyzacji i odwrotu od wartości chrześcijańskich nie może tego dziedzictwa utracić. Przeciwnie, negatywne postawy i zagrożenia dla kultury chrześcijańskiej, które są widoczne także w Polsce, są dla Kościoła wezwaniem do wysiłku na rzecz stałej ewangelizacji kultury. Chodzi o to, aby treścią i wartościami Ewangelii zostały przepojone kategorie myślenia, kryteria ocen i normy ludzkiego działania".

Gdy w 2006 roku przybył do Polski, pozostawił Polakom na Krakowskich Błoniach siedem zadań do wykonania, siedem próśb, nad którymi warto pomyśleć i które warto przemodlić:

"Ja Benedykt XVI, następca Papieża Jana Pawła II, proszę was:

- byście stojąc na ziemi, wpatrywali się w niebo - w Tego, za którym od dwóch tysięcy lat podążają kolejne pokolenia żyjące na naszej ziemi, odnajdując w Nim ostateczny sens istnienia;

- proszę was, byście umocnieni wiarą w Boga, angażowali się żarliwie w umacnianie Jego Królestwa na ziemi, Królestwa dobra, sprawiedliwości, solidarności i miłosierdzia;

- proszę was, byście odważnie składali świadectwo Ewangelii przed dzisiejszym światem, niosąc nadzieję ubogim, cierpiącym, opuszczonym, zrozpaczonym, łaknącym wolności, prawdy i pokoju;

- proszę was, byście czyniąc dobro bliźniemu i troszcząc się o dobro wspólne, świadczyli, że Bóg jest miłością;

- proszę was w końcu, byście skarbem wiary dzielili się z innymi narodami Europy i świata, również przez pamięć o waszym Rodaku, który jako następca św. Piotra czynił to z niezwykłą mocą i skutecznością;

- proszę was także, byście pamiętali o mnie w waszych modlitwach i ofiarach, tak jak pamiętaliście o moim wielkim Poprzedniku, bym wypełnił misję powierzoną mi przez Chrystusa.

- proszę was, trwajcie mocni w wierze! Trwajcie mocni w nadziei! Trwajcie mocni w miłości!"


Powstanie z popiołów

Na koniec dnia drapię się po głowie, żeby wyczuć między włosami małe grudki popiołu. Niby rozumiem, co znaczy ten znak. Wiem, że ma mi przypomnieć moją przemijalność i kruchość, że się kiedyś w proch obrócę. Bardzo świadomie zaczynam ten Wielki Post od popiołu, ale jeśli Bóg pozwoli, nie, żeby przeminąć, ale żeby znowu powstać.

Usiadłem dziś przy klęczniku, żeby zapisać sobie konkretne postanowienia i wielkopostne plany. Nic, poza popiołem nie poczułem w swojej głowie. Nie przekonały mnie żadne rewolucyjne pomysły na nową duchowość, bez entuzjazmu pomyślałem o nowych dawkach modlitwy, aż do udręczenia. Bezwiednie przeszły obok jakieś pomysły na totalną zmianę życia. Wszystko to wydało mi się jakąś nową skorupą, którą chętnie, kolejny raz przysypałbym Boga. Został mi więc popiół - nie wiem, czy z powodu duchowego lenistwa, z racji rutyny - bo to przecież kolejny Wielki Post mojego życia, czy też z braku zaufania, że można być na tej samej łodzi, łowić tak jak zawsze i mieć obfite owoce połowu. Nic mi nie wyszło z planów na Wielki Post, choć pewnie mój rozum i moje ambicje wymyśliłby coś nadzwyczaj oryginalnego. Pozostała mi szczypta popiołu na głowie. Zaczynam więc od popiołu i ufam, że on otworzy mi drogę do udziału w Zmartwychwstaniu.

Na modlitwie chcę przede wszystkim słuchać. Jedyną intencją jaką mam to modlitwa o ogień. Niech Duch Święty wypala to co chce i jak chce. Niech sam mi mówi, jakie ma plany na moje życie. Jedyne, co postanawiam to tak się modlić, żeby słuchać!

Zdecydowałem się na post, ale nie znalazłem jakiejś cudownej diety. Kiedyś marzyłem, żeby mieć figurę ascetycznego mnicha, ale dziś zupełnie by mi wystarczyło, żeby moje “serce nie obrosło sadłem”. Proszę tylko aniołów, żeby zechciały wytrącać mnie ze snu, żebym nie spał. Anioły to czyste duchy, a mnie najbardziej dokucza duchowe spanie. Jeśli potrzebuję postu to tylko po to, żeby moje ciało nie przeszkadzało mi spełniać woli Bożej, żeby nie spowalniało moich kroków za Jezusem i nie spało, wtedy, gdy Bóg próbuje mi coś powiedzieć.

Co do uczynków wobec ubogich, ten popiół na głowie uświadomił mi, że to ja jestem pierwszym ubogim dla samego siebie i największym grzesznikiem wśród wszystkich grzeszników. Jeśli sobie nie pomogę to nie zobaczę obok siebie tych co cierpią, są ubodzy, bezdomni, samotni i opuszczeni. Jeśli sam się porządnie nie wyspowiadam ze swojej biedy, za nic w świecie nie zobaczę biedy cudzej. Jeśli sam nie zobaczę swojego ubóstwa to znów moje wszystkie bogactwa i dążenie do nich przesłonią mi drugiego człowieka. Pierwszą jałmużnę powinienem dać najpierw sobie samemu, żeby wyzwolić się z pychy, z poczucia ważności i niezależności. Przecież jestem tylko prochem, a próbuję czasem błyszczeć jak sztabka fałszywego złota.

Z pierwszego dnia Wielkiego Postu został mi tylko popiół i wiara w to, że może on wystarczy, żeby mieć udział w zmartwychwstaniu Pana. Wierzę, że najpewniej powstanę z popiołów.